czwartek, 31 stycznia 2013

Konkurs na blog roku

Kiedyś, jakieś trzy czy cztery lata temu, pierwszy raz zetknęłam się z konkursem na blog roku. Jeden z blogów przeczytałam prawie cały. To blog niejakiej Li. Nadal do niej zaglądam.
Co jest takiego fajnego w czytaniu blogów? Chyba to, że można uczestniczyć w pewnym sensie w czyimś życiu, obserwować zmagania autora, sekundować w rozwiązywaniu problemów, obserwować emocje. Oczywiście wszystko co jest opisywane jest pewną wersją rzeczywistości, bo już sam wybór tematu, czy sprawy jest pewnym zniekształceniem. Ale każde spojrzenie, odzwierciedlenie jest projekcją autora, nałożeniem jego własnych doświadczeń i nastroju z danej chwili. Niech tak będzie.
A już blogi kulinarne! Jednemu - bardzo wiele zawdzięczam. Od pewnego czasu moje ciasta są o wiele lepsze. "Robią wrażenie profesjonalnych" jak ktoś powiedział. Kwestia dobrych przepisów i zdjęć, które zachęciły do zrobienia.
Wśród blogów lifestylowych znalazłam zdjęcia ślubne autorów, czyli syna znajomej i oczywiście jego żony. Wyjechali do Gdańska, o czym piszą. Jego ojciec był architektem i robił dla nas projekt przebudowy w firmie. http://blog.fashionstyle.nazwa.pl/
To czym się zainteresowałam to:
1. blog kulinarny  http://www.bistromama.pl/
2. sportowe http://aktywnisportowo.pl/
                     http://kobietybiegaja.blogspot.com/
3. o wychowaniu tu
no i ten polecany przez Li
4. o książkach  http://jutrofutro.blogspot.com/
Przeglądanie zajmuje bardzo dużo czasu :)

E.

środa, 30 stycznia 2013

Mój pierwszy chleb żytni

Pokusiłam się o zrobienie zakwasu z mąki żytniej. Robiłam go dwa razy, bo raz mi się popsuł na końcu. Pojawiła się pleśń. Nie byłam pewna, czy mąka, którą mam w domu była żytnia. I pewnie nie była, skoro zakwas się popsuł. Drugi już był z mąki żytniej razowej na 100 %. :) Nie wiem czy wiecie, ale trwa to pięć dni. Na początku dosypuje się raz dziennie mąki i dolewa wody do części tego, co urosło dnia poprzedniego. Potem dwa razy dziennie. Trzeba pamiętać o tym i cały czas zakwas ma stać w cieple. U nas umieszczony był w słoiku w przedpokoju, bo tam są ciepłe rury ogrzewania. Niestety kaloryfery mamy chłodne. Co nie znaczy, że w domu chłodno. O nie!

Upiekłam chleb z przepisu na najłatwiejszy chleb żytni (bez pszenicy). Wspomagany drożdżami. Udał się. Starsza córka jadła gorący z roztapiającym się masłem. Młodsza nie lubi takich wynalazków :) Nam bardzo smakował.




W pracy ciekawie - od prawie dwóch tygodni nie mam internetu. Pewne dokumenty wysyłam elektronicznie, sprawdzam informacje, a tu kicha. Wczoraj popsuła się jeszcze drukarka. Do jutra muszę coś doręczyć - elektronicznie nie mogę wysłać, wydrukować też nie. Wzięłam pendrive do domu, tu wydrukuję i zawiozę, bo na laptopie mam potrzebny program, w którym mogę ten dokument otworzyć. No i mam drukarkę. :) Poczytałam sporo przepisów, więc jestem na bieżąco z tym, co mi jest potrzebne. Mam frajdę, fajne uczucie być na bieżąco, jak się należy. ;)

Dla odmiany śnieg, którego bardzo dużo, topi się na potęgę. Ale wody! Mamy biegać, ale nie wiem...
Dopiero niedawno wróciłam z pracy.

E.

wtorek, 29 stycznia 2013

Wspomnienie imienin i przepis na ciasto

Tydzień temu (ale szybko zleciało) były imieniny naszej młodszej córki. Była chora, leżała w łóżku. My zabiegani po zajętym weekendzie, po dniu Babci najchętniej zagłębilibyśmy się każdy w swoim ulubionym kącie. Córcia prezent wybrała sobie na allegro. Wymarzyła sobie zegarek na rękę w kolorach amerykańskiej flagi i koszulę typu jeans niebieską z długim rękawem. Niestety prezenty nie przyszły na czas. Za to zgodnie z życzeniem chorej solenizantki zrobiłam ciasto Agusi. Nazwa ciasta wzięła się znikąd. Zanim nasza Agusia była świecie, ja piekłam już ciasto Agusi. To jej ulubione ciasto w ostatnim czasie.


Przepis na ciasto Agusi:

2 szklanki mąki,
1 szklanka cukru,
1 szklanka mleka,
1 jajo,
1/2 szklanki oleju,
2 łyżeczki sody,
2 łyżeczki cynamonu,
ew. 2 łyżki miodu (może być bez)

Wszystko razem zmiksować. Wylać na tortownicę wysmarowaną wcześniej olejem  i wysypaną bułką tartą. Piec 50 min. w temp. 160 st C.

Jak się wystudzi, przekroić i przełożyć kremem budyniowym. Ugotować go jak zwykły budyń z podanych składników:

2 szklanki mleka,
1/2 szklanki cukru,
1/2 szklanki mąki,
łyżeczka cukru waniliowego.

Na wierzch wylałam gotową polewę krówkową i posypałam kolorową posypką.

Smacznego!

E.



niedziela, 27 stycznia 2013

Nowość na blogu!



Pisałam kiedyś tu o tym, że myślę o dzieleniu się refleksją na temat budowania relacji w związku. Pisałam dlaczego nie na tym blogu. Między innymi dlatego, że tematów poruszam bardzo wiele, informacji bardzo osobistych jest dużo. A tam autor nie może przesłaniać sobą, swoimi sprawami. Bo ważny jest temat i sprawy innych. Stąd u góry po prawej stronie link do miejsca, gdzie ma jest pewien warsztat, albo też inaczej mówiąc laboratorium. A z tego posta też można się tam dostać :)
Laboratorium więzi


Wypowiadam wojnę z kortyzolem, stresem i zamartwianiem się

Odstawiłam kawę. Brakuje mi jej trochę. Najbardziej tych momentów, gdy siadało się z pełną filiżanką (kilka razy dziennie :( ) i był czas na delektowanie się smakiem. Tych kaw było tyle, że efekt ich działania zwykle nie był taki satysfakcjonujący, jak bym chciała i oczekiwała. Ale ten moment czasu na refleksję, jakby dystans... Trzeba czymś to zastąpić. Wykreować taki kilkominutowy minutowy magiczny czas relaksu. I tego mi właśnie brakuje najbardziej.
Czuję wewnętrznie mniejsze napięcie co jest pozytywne, choć czasem przydałby się jakiś dopalacz. Powinien być związany z wewnętrzną motywacją, impulsem od środka. Wiem. I nad tym będę pracować.

Poszukuję nadal pomysłów na bezkofeinowe i bezcukrowe smaczne herbatki, czy też napoje. Na razie radzę sobie rooibos, choć nie bardzo ją lubię. No i miętą. Za tą przepadam po prostu. Kawa zbożowa z mlekiem wspiera mnie w pracy. Ale zdaje się ma wysoki indeks glikemiczny, co w sytuacji stresu szczególnie stymuluje od odkładania tłuszczu.

Przetestowałam wodę niegazowaną jako dobry sposób na trudny ranek po nieprzespanej nocy. Pewnie dlatego, że rozrzedza krew, łatwiej pozbyć się nadmiaru kortyzolu. Trzeba jej sporo wypić. Przynosi ulgę, znika też obrzęk. Lubię bardzo cisowiankę.

Wypowiadam wojnę kortyzolowi, a dokładniej stresowi w moim życiu. Będę ją toczyć metodami pokojowymi i mi od tego znowu kortyzol skoczy :). Myślę o medytacji chrześcijańskiej. W moim życiu to żadna nowość, ale chodzi o regularność i nawyk (powtarzalność powyżej pół roku ? :) ).

Treningi, a szczególnie bieganie są bardzo mi pomocne. Bez nich nie umiem już dobrze funkcjonować. Też obniżają kortyzol. Pomysł z maratonem nie jest jednak myślę dobry, bo zbyt obciążający dla organizmu. Mnie nie chodzi o bicie rekordów, ale lepsze, bardziej efektywne i satysfakcjonujące życie.

E.

sobota, 26 stycznia 2013

Co zrobić jak mróz trzyma, a biegać się chce

Poprzedni tydzień nie biegaliśmy, bo trening wypadał w środę, a już wtedy była temperatura wieczorem ok -7 st C. Odzwyczaiłam się od tego, że tak długo może być duży mróz. Dzień lub dwa to tak, a potem wzrost temperatury. A tu zima trzyma.

Od tego niebiegania humor mi się popsuł i pomyślałam, że muszę jakoś to rozwiązać. Ryzykować treningu w taki mróz nie będę, bo coś mi się chyba dzieje z zatokami. Muszę to sprawdzić. W przyszłym tygodniu idę na prześwietlenie.

Poszłam na siłownię. Zdecydowałam się już późnym wieczorem. Niecałą godzinę przed zamknięciem byłam gotowa do ćwiczeń. Przebiegłam mniejszy dystans niż zwykle. Czasu było mniej, a i przerwa tygodniowa była jednak odczuwalna. Ale frajda po bieganiu była ta sama co zwykle.

Powtórzyłam bieganie na siłowni w czwartek. Jak przyszłam to chwilę musiałam zaczekać, bo bieżnia była zajęta. Skorzystałam chwilę z elipsy. Pracują chyba inne mięśnie i do takiego ruchu też trzeba się przyzwyczaić.

Jak bieżnia była już wolna, to dawaj! 8 km/godz, pół godziny. Zaraz jak zeszłam z elipsy przyszedł mężczyzna po 40-ce. Widać, że ćwiczy mięśnie. I zasuwa na tej elipsie prawie tak szybko, jak ja biegam. Myślę sobie, ma facet siłę... Po pół godzinie widzę, że pot z niego kapie. Mi też gorąco, jestem czerwona, ale jeszcze się ze mnie nie leje... Bo na siłowni ciepło jest. Nie to, co na dworze. Zwolniłam na 6 km/godz żeby pomaszerować. Dałam sobie taki odpoczynek na 2-3 min. On nie zwolnił. No to ja, zgodnie z moim planem wrzuciłam znowu 8 km/ godz i biegnę dalej. Facet pomachał jeszcze parę chwil i schodzi. Mówi: "Chciałem panią przetrzymać, ale nie dałem rady. Trzeba jednak ćwiczyć regularnie..." Tak mi to dodało energii, że bez problemów pobiegłam jeszcze drugie pół godziny. :) A jaka satysfakcja była!

pozdrawiam

E.

środa, 23 stycznia 2013

Z zeszytu moich głupot - wypis nr 1

Uczestniczyliśmy w weekend w pewnym halowym wydarzeniu zorganizowanym przez jezuitów. Konferencje, porywające śpiewy połączone z wykonywaniem gestów, wymiana opinii. Bardzo ciekawe. Bodźców aż nadmiar. Dobrze, że robiłam notatki, to będzie z czego skorzystać.
Brak kawy dawał mi się we znaki. Były chwile, gdy gorzej przyswajałam informacje, parę razy poleciała mi głowa. :) Ale tylko na sekundę.

Wieczorem w niedzielę zaliczyliśmy bardzo miłe imieniny. Niestety pan domu chory na grypę, z gorączką, machał nam tylko w drzwiach pokoju, dokąd został odosobniony, by nie zarazić gości. Szkoda, że musiał być sam, bo my uchachaliśmy się, że hej. Chyba nikt nie złapie wirusa?

Ekscesy związane z odstawieniem kawy, zajęty weekend, brak czasu na porządkowanie bodźców w głowie (biedna głowa) spowodowało, że nie mogłam się zabrać za prace, które miałam do wykonania po południu.

 I wyszło tak (bezsensownie jak zwykle):
1. zmuszam się, żeby zrobić to, co mam zrobić. 
2. nie wychodzi,
3. zmywam sobie głowę, myślę jaki to ze mnie nieudacznik, oskarżam się - najpierw w związku z nicnierobieniem, a potem po całości :)
4. obiecuję sobie, że teraz to naprawdę zrobię...
5. nie wychodzi,
6. to samo co wyżej przedtem, ale bardziej :) :)
7. pójście po rozum do głowy (WRESZCIE!)
8. zmiana perspektywy, pozwolenie sobie na słabość,
9. odpoczynek,
10. ROBIĘ to, co chciałam zrobić. Bez problemów i szybciej niż myślałam.

Co za bzdurny mechanizm! Gdybym miała założony zeszyt głupot popełnionych przeze mnie, to zaraz bym to wpisała. A tak wpisuję do bloga, żeby mi poszło w pięty i żebym następnym razem zaczęła od punktu 9!

Znowu brak zgody na słabość?...



pozdrawiam cieplutko

E.



piątek, 18 stycznia 2013

Drugi dzień bez

Też sobie wybrałam czas na odstawianie kawy. Zima, ponuro, jeszcze nawał obowiązków w pracy. Już miałam odpuścić przez chwilę, ale nie. Wytrzymałam. Dzisiejszy dzień lepszy niż wczorajszy. Jak się odstawi kawę, to niestety pewne rzeczy idą wolniej. Mam nadzieję, że tylko na razie.
Chciałam pracę wziąć do domu, naszykowałam segregator, ale zostawiłam w pracy. Nie było po co wracać, bo wyszłam z pracownikiem, który już zamknął, bo była 20.00. Dzięki temu nie muszę tego robić :) Ale i nie mam takiej możliwości. Jutro pomyślę, co z tym zrobić.
Z biegania na razie nic, bo ostatnie dni temperatura jest za niska.

Wczoraj niestety uderzyła nas smutna wiadomość. Szwagier mojej koleżanki wjechał pod pociąg samochodem, który kupił trzy dni temu. Nie zdążył zmienić opon na zimowe. Wzięli kredyt na niego... Zmarł na miejscu. Samochód przekoziołkował, spadł na koła 25 m od miejsca, gdzie zderzył się z pociągiem. Żona w ósmym miesiącu ciąży. Córeczka 9 lat, pójdzie do komunii w tym roku. Wybudowali się - dom 240 m2. On 39 lat, jechał do pracy ok 13.30. Co powiedzieć? Wczoraj nie miałam siły o tym pisać. Dziś... dla mnie już z pewnej oddali. Tą młodą wdowę pilnuje rodzina, żeby nie była sama... Jak to wszystko jest ulotne, a czasem robimy problemy z tego że pracy za dużo, że czegoś za mało, a przydałoby się więcej...

pozdrawiam cieplutko



środa, 16 stycznia 2013

Pierwszy dzień bez kawy

Było ciężko. Chciało mi się jeść... Chce mi się spać, choć już pospałam ponad godzinę... Czuję zmęczenie... Boli głowa. :( Ale nie mam zamiaru zrezygnować, o nie!
Co zamiast kawy? Podobno herbaty wszelkie zawierają kofeinę. Jedynie rooibos, której nie lubię, jest bezkofeinowa. Może kawa inka jest dobrą alternatywą. Natomiast bezkofeinowe czarne kawy chyba nie są dobre. Kiedyś próbowałam.
Czy ktoś już próbował zrezygnować z kawy, której było nadmiar? Podzielcie się wrażeniami. :)

wtorek, 15 stycznia 2013

Kawa i hormon stresu



Wypijam kilka filiżanek kawy dziennie. Dlaczego? Bo jest to coś, co nie tuczy, daje pewną przyjemność, zapewnia możliwość zajęcia zmysłów przez chwilę czymś innym niż to, czym człowiek jest zajęty. Czasem powoduje pewien doping, choć przy takiej ilości kawy nie powiem, że czuję znaczną różnicę. Fakt, że kawa przestaje mi ostatnio smakować...
Okazuje się, tak na marginesie wyczulenia tematem kortyzolu, który mnie zainteresował przez chwilę, że kawa podwyższa hormon przewlekłego stresu. Czyli powoduje objawy, o których pisałam niedawno. Czy dam radę z niej zrezygnować? Co zastosować zamiast? Zieloną herbatę? Spróbuję, ale najpierw muszę kupić jakąś ekstra herbatę, która mnie zmotywuje... Podobno czarna też dobrze działa. Kto się ze mną napije?


niedziela, 13 stycznia 2013

Wątpliwości dotyczące biegania


 

Biegamy po 60 min z jedną minutą przerwy. Jest to dość sporo. Wcześniej biegaliśmy robiąc dwie minuty przerwy na marsz. Jedną po 20 min a drugą po 40 min biegu. Po ostatnich treningach czuje pewne zmęczenie. Nie mówię o fizycznym, bo ono jest oczywiste. Chodzi mi o to, że wcześniej po biegu czułam znaczny przypływ takiego jakby entuzjazmu, radości. A teraz nie. Może te treningi są już zbyt dużym obciążeniem dla organizmu? A może to przejdzie z czasem?
Na pewno chciałabym dojść do nieprzerwanego biegu, by po prostu mieć satysfakcję z zakończenia drugiego kroku treningów biegowych. Muszę poszukać jednak w internecie jaki czas biegu jest optymalny do tego, by była to regeneracja po psychicznym zmęczeniu, okazja do dotlenienia się i takiej odnowy fizycznej. Okazuje się, że treningi przygotowujące do półmaratonu też nie są godzinne, ale krótsze.
Dziś znów biegamy. Ostatni raz byliśmy na treningu w piątek. 



piątek, 11 stycznia 2013

Dieta, stres i kortyzol

W czasie ostatniego weekendu - prawie tydzień temu - pozwoliłam sobie na zjedzenie różnych rzeczy, nie dbając o to, czy to jest godzina mojego posiłku, czy to nie jest za dużo i czy to razem pasuje. Mój żołądek wytrzymuje takie działania, więc niestety nie protestował. Jadłam i słodkie, i tłuste i takie, co to nie powinnam była jeść :( Pomijam to, czy waga mi skoczyła. Bo chyba raczej zwiększyła się tyko pojemność moich jelit, co było dość szybko odwracalne. Niestety, poczułam się opuchnięta, jakby mi wskoczyło z powrotem 20 kg i w dłoniach, łydkach, a nawet na twarzy czułam, że rzeczywiście jestem pełniejsza. Najgorsze było niestety to, że był we mnie taki niepokój, który pchał mnie, żeby zjeść jeszcze dużo, dużo więcej.
Poczucie obrzęku połączone z niepokojem było takie, że czułam się po prostu chora.
Od poniedziałku wróciłam do diety (tej po schudnięciu, czyli nie bardzo restrykcyjnej). Pilnowałam się ostro. Dopiero w środę była znaczna poprawa, a w czwartek już było komfortowo. Czułam się znów lekko i dobrze. Obrzęk i niepokój minęły.
Zastanawiam się, czy to tylko wynik pomieszania wszystkiego, obciążenia organizmu nadmierną ilością składników, czy jeszcze coś innego.
Ostatni czas jest dla mnie trudniejszy, choć bardzo twórczy. Wprowadzam (albo raczej rozwijam) nowe działania z dziedziny, która zawsze była dla mnie ważna. Zastanawiam się nad kształtem, zakresem tych działań, chcę poszerzyć moje kompetencje, kontaktuję się z różnymi ludźmi. Nawiązuję kontakty z tymi, od których mogę się nauczyć czegoś nowego. Ciągle mam dylemat - czy ten dodatkowy czas nie powinnam poświęcić pracy zawodowej? Stawiam sobie wiele pytań, na które szukam odpowiedzi. Powoduje to wszystko pewien stres w tle (wiecie, że pomyślne wydarzenia też powodują w nas napięcie?), który odczuwam. Stres powoduje wzrast poziom kortyzolu. I myślę sobie, po raz pierwszy sobie tak myślę, że na skok tego hormonu jestem niestety bardzo wrażliwa. Nadmiar kortyzolu powoduje obrzęki, nadmierne łaknienie, szybkie męczenie się, magazynowanie tłuszczu, podwyższenie poziomu cukru we krwi.
Koryzol rośnie również wtedy, gdy człowiek jest niewyspany. Odchudzając się trafiłam na takie teksty, sama też to zaobserwowałam, że człowiek dużo lepiej chudnie, gdy się wysypia. A brak snu powoduje ogromny apetyt na słodycze i nie tylko. Bardzo łatwo przytyć. Rzeczywiście, miałam ostatnio tego snu za mało. Zazdroszczę wszystkim tym, którzy mogą spać krótko. U mnie 6-7 godzin to już jest problem. 7-8 h - zbliżam się do strefy komfortu. Niestety jak za długo śpię to też nie jest dobrze. :)
Stresem dla organizmu jest również to, gdy zjadamy takie pokarmy, po których radykalnie wzrasta, a potem spada poziom cukru. To są słodycze, łatwo przyswajalne węglowodany. Mózg odżywia się cukrem, więc gdy są znaczne wahania, uwalnia kortyzol. Podobnie jest, choć już nie tak źle, gdy robimy bardzo duże przerwy między posiłkami.

Reasumując, by czuć się dobrze i trzymać wagę trzeba:
1. jeść regularne posiłki,
2. dostarczać odpowiednich składników odżywczych, czyli przewidzieć wcześniej, co by należało zjeść (o charakterze poszczególnych posiłków pisałam już wcześniej),
3. wysypiać się,
4. dbać o dystans do problemów i działań,
5. unikać słodyczy,
6. pić dużo wody (ona też obniża nadmierny poziom cukru), bo dostarczane organizmowi ilości, zwykle są za małe.

wtorek, 8 stycznia 2013

Trzy Królowe

Kobiety więcej zauważają, bardziej się wczuwają, angażują. Oczywiście to nie jest zawsze prawda, tylko taka prawda uśredniona - porównując przeciętną kobietę i przeciętnego mężczyznę. Ale po tej pomocy, zaangażowaniu (jakże różnym u obu płci) konsekwencje są różne. Mężczyźni dali dary i sobie poszli, a kobiety jeszcze długo to przeżywały, rozmawiały o tym, angażowały się jeszcze... Nie zawsze musi to być mile widziane :)

 

sobota, 5 stycznia 2013

O nicnierobieniu, czyli o bieganiu

Wszelkie emocje minęły - święta, sylwester, podsumowania roku i plany na 2013. Pora wrócić do codzienności, a jakoś tak uszło powietrze...

Tylko na chwilę, bo tak naprawdę...

Biegaliśmy dziś, bo wczoraj lało. Nie czekaliśmy do wieczora, bo wczoraj właśnie wieczorem się rozpadało. Mąż coś wspomniał, że może byśmy postawili sobie cel przygotowanie do półmaratonu?? Tak po prostu, by mieć mobilizację :) Na razie jeszcze przejście od biegania 60 min z dwoma przerwami na minutę marszu do biegania z jedną minutą w środku, potem bliżej końca, by biegać nieprzerwanie 60 min. Zdziwiłam się, bo gdy ja zapytałam nieśmiało o półmaraton to powiedział, że raczej nie, bo nie da rady.

Mąż miał zaplanowaną operację ścięgna zerwanego dawno temu, potem jeszcze ze dwa razy skręcenie i noga w gipsie. Nie mógł biec dłużej niż jakieś 15 minut. A przy naszym powolnym zwiększaniu obciążenia i przy wolnym tempie nic mu nie dolega. Pani zadzwoniła by potwierdzić termin, a on powiedział, że rezygnuje. :) Inna sprawa, że noga naszej córki po zabiegu jednak boli, szwagierka miała operowane tzw. haluksy i było sporo powikłań, a efekty nie są takie jak by chciała. Nie ma co więc poprawiać tego co niezłe na lepsze. Bo szkoda czasu, wysiłku i cierpienia.

Tak wiele mówiliśmy o tym bieganiu, że znajomi też zaczęli biegać. Standardowo zaczęli od 7 razy po 1 min, z minutą przerwy na marsz. Dziś o mało nie pękłam ze śmiechu gdy się dowiedziałam, że gdy mieli biegać po raz drugi (chyba wczoraj) padało mocno, więc otworzyli okno w kuchni i biegali "na sucho", w miejscu, taką ilość czasu jak potrzeba! Biegali, tzn. chyba skakali z nogi na nogę, ale jak można maszerować? Chyba dreptać w miejscu? :))) Ciekawe czy wytrwają??

czwartek, 3 stycznia 2013

Postanowienia?

Oj, jak zaczęłam się zastanawiać nad postanowieniami noworocznymi wczoraj, to zasnęłam dopiero ok 3 w nocy, a poszliśmy spać wyjątkowo wcześnie, bo o 22. :(

Co postanowiłam?

Zamierzam w tym roku utrzymać to wszystko, co udało się w 2012. To po pierwsze.
Poza tym wbrew pozorom nie postanawiam, że będę szczęśliwa. Chcę być w zgodzie ze swoimi uczuciami, co nie znaczy, że będę zawsze robić to, co one mi podpowiadają. Tak dużo czasu chciałam czuć, to co "powinnam", bo to, co czułam było za gwałtowne, za głośne, za natrętne i męczące. Wstydziłam się tego. A teraz daję temu pole. Niech powie, co ma do powiedzenia. Chętnie wysłucham, zapoznam się, zaakceptuję i wejdę w kontakt. :)) Przyznam, że jest to ciekawe. Co też w człowieku siedzi! Taaa... Całe bogactwo. I nagle okazuje się, że życie jest smaczne, interesujące i barwne! (nie tam, żeby było szczęśliwe zaraz :))).

W ogóle odkrywam w sobie małą dziewczynkę (infatylizm??), która chce porozrabiać, potupać nogami, pośmiać się głupio, czasem pozłościć. Jeszcze nie zawsze ma odwagę. A moim zadaniem jest trzymać za rączkę, żeby jej się nic nie stało, bo opieka dorosłych w takich przypadkach jest niezbędna.

Oprócz tego postanawiam się wsłuchiwać w cichy, spokojny Głos w moim sercu. To z miejsca, gdzie moje najprawdziwsze ja jest sobą i odnajduje siebie. To daje mi pokój i pokrzepienie. Głos jest mądry, trzeba tylko dobrze słuchać. W słuchaniu pomaga bardzo stawianie pytań.

Chcę wspierać moją rodzinę w tym, co dzieje się dobrego. Akceptować, podtrzymywać na duchu, pocieszać gdy potrzeba. I trzymać rękę na pulsie, być blisko nich.

W małżeństwie - odkrywać nowe horyzonty bliskości, przyjaźni.

W pracy - szukam dodatkowego miejsca, w którym czegoś więcej się nauczę, będę potrzebna, trochę więcej zarobię, ale nie wyssie to ze mnie wszystkich soków, aby możliwe było to co powyżej. Na razie dwie odmowy, chyba trzy, ale mam jeszcze jeden pomysł.

Jest jeszcze pewna sprawa, która mnie niepokoi i pasjonuje w taki pozytywny sposób. Chciałabym, aby moje doświadczenia, przemyślenia i obserwacje dotyczące budowania bliskiej relacji pomogły choć trochę innym. Chciałabym stworzyć takie miejsce dzielenia się przemyśleniami dotyczącymi więzi małżeńskiej, gdzie bez napuszonego tonu, swobodnie można byłoby zaczerpnąć coś dla siebie. Przeszkadza mi perfekcjonizm. I jeśli byłabym pewna, że to tylko on mi przeszkadza, to zaraz bym się za to zabrała. Zastanawiam się nad formą, bo czasem rozmawiam z tym lub owym i chciałabym potem móc gdzieś odesłać w wirtualną przestrzeń na wirtualne spotkanie. Ale to nie może być tu, bo przysłoniłabym swoimi emocjami i swoją osobą tego drugiego. A jak się chce usłyszeć czyjeś serce, to nie można nagłaśniać swojego. :)

Chyba tyle... Nic konkretnego, mówi mój rozum. Ale wcześniej tyle razy miałam konkretne postanowienia! I dopóki nie zaczęłam robić tych niekonkretnych rzeczy, które opisałam powyżej to nic z tego nie wychodziło :)

Poniżej wspomnienie (chwilowe i krótkotrwałe) z ostatniego sylwestra.



środa, 2 stycznia 2013

Podsumowanie roku

Rok 2012 zaczął się paskudnie. Nieudany Sylwester, zakończony w szpitalu, bo koleżanka młodszej córki uderzyła głową w podłogę próbując ok 2 po północy utrzymać równowagę na dużej piłce do ćwiczeń. Co jej przyszło do głowy? Na szczęście rozcięta warga nie wymagała szycia, pozorna utrata świadomości była raczej chwilowym zaśnięciem w trakcie zabawy, bo podobno dziewczynka była po dwóch niedospanych wcześniej nocach. Byliśmy absolutnie trzeźwi, więc nie było problemem jeździć po nocy do szpitala, do rodziców dziewczynki i z powrotem. Powiedziałam sobie, że więcej na imprezy nocne nie biorę żadnych obcych dzieci. Skończyło się właściwie dobrze. Usunięto jej tylko nerw z tzw. "jedynki", bo coś było z tym nie tak.
Ten sylwester był bardzo miły. Dużo tańca i trochę rozmów ze znajomymi. Wyszliśmy o północy pooglądać fajerwerki.
W 2012 roku sporo dobrego się zdarzyło. Schudłam dużo, zaczęłam chodzić na siłownię, co mi się nigdy nie zdarzyło wcześniej. Nie tylko zaczęłam biegać, ale i polubiłam to. Robimy to razem. Biegamy już po 60 min w trzech częściach oddzielonych minutowym marszem. Polubiłam gotowane warzywa, oliwę z oliwek, chleb żytni, ryż, znielubiłam pszenicę i ziemniaki. I nie lubię tego jak się czuję jak zjem cukier - jakieś rozdrażnienie, poczucie takiego "spuchnięcia", czy obrzęku. Nie jestem pewna, czy aż tak bardzo "nie lubię" tego odczucia jak "lubię" jednak jeść cukier :(
Nauczyliśmy się jeszcze lepiej i na innym poziomie (są jeszcze inne poziomy??? :) ) rozmawiać ze sobą w małżeństwie, pewne zmiany nastąpiły też w kontakcie z naszymi nastolatkami.
Skończyłam następny etap w kształceniu zawodowym. Rozglądam się co dalej.
No i .... mam wiele planów. Chcę choć trochę o nich napisać, ale zbieram się już parę dni. Potrzeba mi jeszcze chwili, żeby się skrystalizowały... Może brakuje mi odwagi?
Właśnie... To ten blog... Zaczęłam go pisać. Miał być mobilizacją do pewnych działań i miejscem "upustu  pary", czyli emocji. I jest! :) Choć zauważam, że burzliwe i gwałtowne emocje ubrane w słowa stają się ułożone, okiełzane i są tylko odblaskiem tego czym były na początku.
Ale też o to by mi chodziło.

Pozdrawiam Was, którzy  też zmagacie się z własnym życiem, działaniem i dziedzictwem.
Głowy do góry!

 

E.