niedziela, 27 października 2013

Nie wiem, co myślę

Pracuję. Bez najmniejszej satysfakcji od tygodnia. W niepewności od początku września. Z ciągłym zagrożeniem niezadowoleniem (och, jaki to eufemizm!) szefowej. Buzuje we mnie. Muszę coś zrobić. Zmienić punkt odniesienia. Rezygnować jeszcze nie chcę, choć nerwy już nie dają rady. Szefowa jest ogólnie wulgarna, choć potrafi być czarująca. Niektórzy twierdzą, że ma dobre serce. Nie daje jasnych poleceń, nie można też dopytać, bo nie odpowiada na pytania, albo odpowiedzią jest opieprz. Wyraźnie widać jak doprowadzanie kogoś do sytuacji, w której klient, pracownik, mąż, .... czuje się zerem lub jest zagubiony daje jej satysfakcję. Po takiej akcji w ciągu paru minut wraca jej samozadowolenie i dobry humor. Współpracownicy ratują się nieustannym uśmiechem w stosunku do niej (czasem to pomaga), starają się udawać, że nic się nie stało, gdy doświadczyli molestowania (tak, trzeba tak to określić). Bawią ich jej wulgaryzmy i reakcje, by czuła się akceptowana. Do piątku myślałam, że to takie incydenty, niestety ktoś zdjął mi bielmo z oczu. To osobowość psychopatyczna. Kiedyś myślałam, że psychopata to ktoś, kto bije i cieszy się z bólu ofiary. Nie ma poczucia winy i brak mu wrażliwości. Myślałam, że to osoby z marginesu. Niestety nie chodzi tylko o fizyczne bicie i nie tylko o przestępców. Poczytałam najnowsze badania w internecie na temat psychopatii. To często osoby, których rodzice mieli skrajne postawy wobec dzieci - w ogóle się nie interesowali, albo kontrolowali nadmiernie. Tu chyba ten drugi przypadek.
Cieszę się z tej pracy bo dużo się uczę. Potrzebuję jednak czasu, by to ogarnąć. Już wiem (a nie było to dla mnie takie jasne), że odnajdę się w tej pracy. Ale nie dam rady, jeśli nie będę się czuła bezpiecznie. Chciałabym popracować tu choć pół roku, by móc powiedzieć - w tej pracy pracowałam pół roku, mam już jakieś doświadczenie, poradzę sobie. Dwa miesiące pracy i rezygnacja - to znaczy, że o takim doświadczeniu lepiej nie wspominać, bo jest porażką.
W pracy zachowuję się swobodnie - nie krytykuję, ale też się nie podlizuję, bo brzydzę się wulgarnością, poniżaniem innych, udowadnianiem własnej wielkości. Mam się nauczyć adoracji pani M? Tylko wtedy będzie ok? A rosnące moje doświadczenie podniesie moją wartość w jej oczach?
Widziałam klienta, który przyszedł i powiedział, że wie że wygląda dziś "jak kupa g...". Pewnie usłyszał to poprzednim razem. Widziałam miny z wywalonym jęzorem, gdy mało doświadczonej koleżance dawała zadanie, które przerastało jej kompetencje. Słyszałam jak przez telefon do znajomego, jej klienta, zamiast dzień dobry, mówiła - " Pierdo.... cię?" A jaką miała frajdę, cieszyła się jak dziecko, gdy znajomy powiedział, że jej koleżankę nazywają smoczycą! Zaraz zadzwoniła do drugiej poinformować ją o przezwisku tamtej. Wypomniała mężowi przez telefon w obecności wszystkich pracowników, że on trzęsie się przed nią i "posikuje ze strachu". Przepraszam, że to piszę. Chyba potrzeba oczyszczenia, odreagowania.
Myślała, że za część minimalnej pensji pociągnę jej biuro... Jest rozczarowana, że jeszcze tego nie robię. Wszak już pracuję drugi miesiąc (trzy dni w tygodniu :)).
Umówiłyśmy się, że pomoże mi zdobyć praktyczną wiedzę z pełnej księgowości, a rzuca mi dokumenty, polecenia są niejasne, a potem jeździ po mnie, skąd tyle błędów. Trzeba je poprawić natychmiast i mam sama wiedzieć jak. Gdyby nie pomoc życzliwej koleżanki, to nic bym się nie nauczyła. Niestety mam świadomość, że szukałam tej pracy dłuugo.
Co zrobić żeby nie zwariować?
Biegam, robię ćwiczenia, relaks. Jednak poczucie zagrożenia siedzi we mnie. Oddech jest zbyt krótki, żeby zdążyć wrócić do normy...
Wstyd mi o tym pisać. Ale żeby pokazać że jest trudno trzeba też mieć odwagę, prawda?



E.

środa, 2 października 2013

Nadmiar...

Ostatni weekend spędziłam u Mamy. Chciałam podesłać jej najpierw wnuczki, na zmianę rano w sobotę, ale obudziła mnie po 7, że tak być nie może, bo nie jest w stanie zostać sama, kiedy siostra pojedzie na wesele do Katowic. Zamiast po 16, musiałam się zjawić na dziesiątą. Zostałam na noc, bo inaczej nie dało rady. Teraz już lepiej. Zebrała się w sobie i przestała się tak bardzo bać. Ale czy na pewno? Niestety w ten weekend jesteśmy proszeni na wesele do mojego kuzyna i tu niestety musimy jechać. Nie mam ochoty, jestem zmęczona napiętą sytuacją i w pracy i z mamą, dużą ilością obowiązków, ale pojechać trzeba. Jeszcze dodatkowy problem - trzeba opiekę załatwić też dla psa :(. Najchętniej bym została, ale nie wypada. Chyba mam szkołę przetrwania...

pozdrawiam serdecznie

E.