niedziela, 23 czerwca 2013

Szczęście?

Urodziny bardzo się udały. Jedzenia było za dużo, popcorn, ani lody nie ujrzały światła dziennego. Posiłek ostatni też został w lodówce. Było gorąco. Towarzystwo zadowolone  bardzo po prostu z tego, że mogli posiedzieć, porozmawiać i pośmiać się we wspólnym gronie. Przemili i ciepli. Widać, że Małgosia bardzo dobrze się z nimi czuje. Była radosna i swobodna. Po 2 w nocy chcieli wracać do domów. Tata częściowo porozwoził ich po domach. W sobotę impreza u kolegi. Już nie do nocy, ale też przynosząca dużo radości. U nas "poprawiny" za tydzień. Przecież lody zostały :).
Dziś odsypialiśmy, a potem świętowaliśmy Dzień Ojca. Byliśmy na cmentarzu u mojego Taty, na obiedzie u Mamy.

Sobota po południu to radość z jubileuszu 10-lecia sakramentu małżeństwa naszych znajomych. Była msza dziękczynna, pogaduchy, wspólne śpiewy na świeżym powietrzu (ach, te komary). Ogromne wzruszenia, bo spotkanie z osobami, które znamy (niektóre) ponad dwadzieścia lat. Znamy dzieje ich życia, zmagania z poważnymi problemami, a wczoraj czas radości i dziękczynienia. Trwają przy dobru, trudności wzmocniły ich, wyszły im na dobre.

Kobieta koło trzydziestki. Córeczka dziewięcioletnia. Poznaliśmy ją trzy lata temu. Wtedy niedawno pochowała męża. Młody człowiek, któremu nikt w odpowiednim czasie nie zlecił rtg płuc. Nowotwór mało złośliwy, ale wykryty w takim stadium, że nie dało rady wyleczyć. Ostatnie dni jego życia spędzali tylko razem. On prosił, żeby zgodziła się na jego śmierć, żeby pozwoliła mu umrzeć. Zgodziła się... Umarł. Rozpacz, samotność, próba zrozumienia tego co się stało. Wczoraj przypomniałam sobie to, co mi opowiadała kiedyś. Obok niej mężczyzna. Młody, w jej wieku. Oboje uśmiechnięci. Przedstawia go - to mój mąż. Pobrali się na wiosnę. Szczęśliwi oboje.

Inna kobieta w podobnym wieku. Wyszła za mąż, ponoć szczęśliwie. Po ślubie okazało się, że mąż ma preferencje homoseksualne. Tragedia, bo oszukiwał, rozpacz. Rozstanie, sprawa o unieważnienie sakramentu małżeństwa. Udało się. Znalazła i pokochała kogoś innego. Mają dzieci. Jest szczęśliwa.

Znajoma przed sześćdziesiątką. Matka czwórki dzieci. Wykryła sobie sama guzek w piersi. Okazało się, że złośliwy. Leczenie, chemia. Wypadły wszystkie włosy, ogromne osłabienie, rezygnacja. Po kilku latach wyniki są dobre, włosy odrosły, siły wróciły. Może cieszyć się wnukami, mąż pełen radości.

Małżeństwo, już nie takie młode. Poznali się i poślubili dość późno. Dobrzy ludzie. Martwa ciąża jedna, druga, urodzone dziecko, które zmarło niedługo po urodzeniu. W końcu adoptowali dziewczynkę. Po pewnym czasie urodziło im się ich własne, a potem jeszcze jedno. Niesamowite.

Inne małżeństwo także nie mogło mieć dzieci. Po kilku latach adoptowali malutkie dziecko. Zaniedbane bardzo, bo nikt się nim nie zajmował. Dzięki im staraniom zaczyna chodzić. Cieszą się nim, mają cel życia.

I wiele innych już nie takich robiących wrażenie rozwiązanych, przewalczonych spraw, trudności i problemów. Wichury i burze przychodzą na wszystkie domy. I te postawione na skale i te zbudowane na piasku. Nie mijają żadnego domu. Który się ostaje? Ten postawiony na mocnym fundamencie. Czasem jego próby są szczególnie trudne...

Co to jest szczęście?
Szczęście jest wtedy, gdy serce jest pełne wdzięczności za to, co otrzymuje.

pozdrawiam

E.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz